Miliony gwiazd świeciło na granatowym niebie. Dodawały mi nadziei wskazywały drogę. Otoczony przez wybuchy oraz wystrzały z karabinów popadałem w coraz większą paranoję. Powoli razem z resztą oddziału weszliśmy do jednego z budynków. Było ciemno, nie widzieliśmy nikogo. Uważnie obserwowałem otoczenie. Nie chciałem, żeby ktokolwiek mnie zaskoczył. Pomagał mi w tym Emiter laserowy służący do wspomagania urządzeń noktowizyjnych. W tym pomieszczeniu brak było jakiegokolwiek źródła światła.
Gwałtownie się odwróciłem słysząc jakiś hałas. Przede mną stał mężczyzna z bronią wymierzoną prosto w moje serce. Kropelki potu pojawiły się na moim czole. Spróbowałem poruszyć jakąś częścią ciała lecz bezskutecznie zupełnie jakby całe moje ciało zostało sparaliżowane. Usłyszałem krótki wystrzał z broni. Zamknąłem oczy nie wiedząc czy to już koniec czy tak wygląda niebo.Po krótkim czasie uniosłem powieki. Ściągnąłem brwi widząc zakrwawione ciało mojego przeciwnika. Podniosłem wzrok i spojrzałem na człowieka który mnie uratował. Na jego ramieniu zobaczyłem tatuaż. Zdążyłem tylko powiedzieć "Dzięki" kiedy rozpętało się prawdziwe piekło. Wnętrze nagle rozjaśniało od pocisków wymierzonych w naszą stronę
- Na ziemię - wydałem rozkaz
Cały oddział w ostatniej chwili znalazł się na zimnej podłodze. Zasłoniłem uszy rękoma i zaciskając oczy przeczołgałem się do swojego przyjaciela.
Następna seria strzałów, kątem oka dostrzegłem rannego marines już chciałem się do niego przenieść lecz ubiegł mnie mój wybawca. Mężczyzna uklęknął przy krwawiącym koledze opatrując jego rany. W pewnym momencie spojrzał pustym wzrokiem wprost w moje oczy upadając głucho na ziemię.
Jego klatka piersiowa się nie unosiła. Wściekły przemieściłem się pod ścianę i wystawiając karabin za małe okienko zacząłem strzelać na oślep
- Chłopaki nie wychodzimy stąd do wschodu słońca - zarządziłem przyciskając się mocnej do ściany. Modliłem się aby ten koszmar się wreszcie zakończył spoglądając na przestraszone twarze moich towarzyszy. W środku nocy przybyły oddziały ratunkowe wezwane przez Millera. Ustaliliśmy, że do rana stajemy na przemian na warcie, moja kolej nadeszła jak słońce było zawieszone już wysoko na bezchmurnym niebie. Broń trzymałem w pogotowiu na wypadek ponownego zaskoczenia przez nieprzyjaciela. Mój wzrok spoczął na czymś małym od czego odbijały się promienie słoneczne. Rozejrzałem się wokół własnej osi i podszedłem w stronę swojego znaleziska. Schyliłem się podnosząc zakurzony kawałek. Z dmuchałem piasek a moim oczom ukazało się zdjęcie ładnej brunetki. Obróciłem w palcach zafoliowany obrazek, napisz z tyłu głosił : ''Niech Cię strzeże''. Wtem rozległ się ogłuszający huk a ogromna siła odrzuciła mnie w tył.
Ocknąłem się w jakiś namiocie, w oddali majaczyła sylwetka kobiety. Wyjąkałem jakiś dziwny ciąg słów ponownie zapadając w nicość.
Kilka dni później bo wykonaniu wszystkich badań mogłem zasilić szeregi swojego i tak już dość mocno przerzedzonego oddziału. Zdjęcie znalezione tego feralnego dnia powiesiłem na korkowej tablicy, miałem nadzieję, że odnajdzie się jego pierwotny właściciel. Dni mijały a fotografia dalej wisiała przypięta, poirytowany całą sytuacją ściągnąłem ją chowając do kieszeni na mej lewej piersi. Wyszedłem z namiotu wraz z moim najlepszym przyjacielem w celu dokonania patrolu okolicy. Zająłem miejsce kierowcy olbrzymiego Hummera, przekręciłem kluczyk w stacyjce i ruszyłem. Shane siedział trzymając karabin maszynowy i rozglądał się wokół. Nie minęliśmy nawet 4 kilometrów od bazy jak samochód pokryły płomienie. Z trudem rozciąłem zaklinowany pas bezpieczeństwa wydostając się na zewnątrz. Blondyna właśnie trawiły okrutne płomienie. Łzy leciały strumieniami po mojej twarzy a ja nie mogłem nic zrobić, zdałem sobie sprawę z własnej bezsilności. Zmarszczyłem czoło przypominając sobie o pewnym drobiazgu schowanym głęboko w mojej kieszeni...
środa, 11 września 2013
czwartek, 29 sierpnia 2013
Prolog
Mały chłopczyk siedział na trawie bawiąc się zabawkami. Z tarasu obserwowała go młoda dziewczyna. Jej mały chłopiec, oczko w głowie. Wychowywała go sama odkąd rodzice jego ojca stwierdzili, że ona nie jest najlepszą partią dla ich syna. Kochała go i nigdy nie żałowała, że tak szybko dorobiła się dziecka. Mieszkali wraz z jej siostrą oraz babcią. W małym domku, ale przytulnym. Nigdy by nie zamieniła swojego życia na jakieś inne. Przekręciła się na fotelu i dalej stawiała staranne litery na kartce papieru. Od jakiegoś czasu uśmiech rzadko gościł na jej twarzy. Bardzo tęskniła za swoim bratem. Miesiąc temu w ich domu pojawił się jego przyjaciel z wojska. Wiadomość, którą przekazał brunetce zrujnowała jej cały świat. Straciła jedną z ważniejszych osób na świecie. Próbowała się pozbierać. Jednak nie to było najgorsze. Najgorszą była niewiedza... Nikt nie potrafił jej powiedzieć w jakich okolicznościach zginął. Tyle pytań kłębiło się w jej głowie. Jednak jeszcze nie znalazła żadnej odpowiedzi. Chłopczyk odwrócił głowę w jej stronę.
- Mamusiu pobaw się ze mną- poprosił.
Dziewczyna odłożyła zeszyt na stolik i podeszła do niego. Usiadła na trawie pomagając mu w budowaniu z klocków Lego. Miał ich mnóstwo. W idealnym skupieniu budowali budowlę z kolorowych klocków. Pod dom podjechał czarny samochód. Chłopiec spojrzał na auto i szeroko się uśmiechną. Ze środka wyłoniła się postać przystojnego bruneta Mały zerwał się z ziemi i pobiegł w jego stronę. Ciemne Ray bany zasłaniały jego oczy. Jak zwykle wyglądał olśniewająco. Wziął małego na ręce po czym musnął policzek brunetki.Starał się być dobrym ojcem. Wiedział, że jego szczeniackie zachowanie oraz nie przeciwstawnie rodzicom zrujnowało ich przyszłość. Miała mu to za złe, ale to była jego decyzja i tylko jego. Nie miała na nią żadnego wpływu. Już dawno poprzysięgła, że nie uroni przez niego ani jednej łzy. Patrzyła jak brunet udaje samolot. Jej synek bardzo się cieszył. Była wdzięczna, ze chociaż od malca się nie odsunął. Po krótkiej rozmowie odjechał wraz z maluchem. Zabrała porozwalane klocki lego wchodząc do domu. Jej chłopak ponownie ją wystawił wybierając towarzystwo ćpunów. Często ją ranił, ale nie umiała się z nim rozstać. Był niczym narkotyk... Wystarczyło jedno spojrzenie a ona stawała się Jego..
- Mamusiu pobaw się ze mną- poprosił.
Dziewczyna odłożyła zeszyt na stolik i podeszła do niego. Usiadła na trawie pomagając mu w budowaniu z klocków Lego. Miał ich mnóstwo. W idealnym skupieniu budowali budowlę z kolorowych klocków. Pod dom podjechał czarny samochód. Chłopiec spojrzał na auto i szeroko się uśmiechną. Ze środka wyłoniła się postać przystojnego bruneta Mały zerwał się z ziemi i pobiegł w jego stronę. Ciemne Ray bany zasłaniały jego oczy. Jak zwykle wyglądał olśniewająco. Wziął małego na ręce po czym musnął policzek brunetki.Starał się być dobrym ojcem. Wiedział, że jego szczeniackie zachowanie oraz nie przeciwstawnie rodzicom zrujnowało ich przyszłość. Miała mu to za złe, ale to była jego decyzja i tylko jego. Nie miała na nią żadnego wpływu. Już dawno poprzysięgła, że nie uroni przez niego ani jednej łzy. Patrzyła jak brunet udaje samolot. Jej synek bardzo się cieszył. Była wdzięczna, ze chociaż od malca się nie odsunął. Po krótkiej rozmowie odjechał wraz z maluchem. Zabrała porozwalane klocki lego wchodząc do domu. Jej chłopak ponownie ją wystawił wybierając towarzystwo ćpunów. Często ją ranił, ale nie umiała się z nim rozstać. Był niczym narkotyk... Wystarczyło jedno spojrzenie a ona stawała się Jego..
Subskrybuj:
Posty (Atom)